Radioterapia stawia do pionu

          #5
          Czołem :)
          Dziś chciałem opowiedzieć wam w końcu o czym myślę bardziej przyjemnym, czymś na co czekałem długo, z obawą czy to w ogóle nastanie, mianowicie powrocie na własne nogi.
          Największą radość z życia zawsze przynosił mi sport, bieganie za piłka, systematyczny trening.
Kiedyś w pełni sił mijając kogoś o kulach czy na wózku jak tyczki, krzyżowałem wzrok z tymi ludźmi spoglądając na ich nogi czy ciało jak wygląda, jak różni się od mojego. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie, że Ci ludzie nie mogą z tego wstać, poprostu się podnieść i iść, z trudem ale iść... Ale co z tego jeśli mijało kolejne sto metrów ja nie pamiętałem już człowieka za moimi plecami, dla którego pokonanie krawężnika na pasach bez pomocy drugiej osoby może być nie możliwe.
Wracałem do domu i przypominając sobie takie sytuacje mówiłem nic więcej niż "życie" poprostu trafiło na niego...
Przeszedł taki czas gdzie moje ciało odmówiło posłuszeństwa, guz ucisnął, operacja poprawiła... Wózek... Mało tego, żeby usiąść na ten wózek potrzebowałem pomocy.
W ciągu sekundy zrozumiałem tych, których mijłem. Już wiem dlaczego nie mogli tak poprostu wstać... Bo się zwyczajnie nie da.
Okropny okres wózka, łóżka, pampersów, jedzenia na leżąco lasuje mózg z dnia na dzień. Czym więcej chęci powinno być we mnie żeby wstać z dnia na dzień było coraz mniej...
Tutaj znowu nie wiem na jakim etapie byłaby moja psychika gdyby nie rodzina i przyjaciele, tyle słów otuchy, wiedziałem, że nawet gdybym chciał powiedzieć dość, już nie chce... Dostałbym w pysk i usłyszał - tylko sproboj!!
Radioterapia i kolejna nadzieja na wymarzoną samodzielność. Pełen obaw wybrałem się na 5 tyg pobyt do Walbrzyskiego szpitala z nadzieją, że coś się poprawi...
Pierwszy zabieg, następnego dnia drugi przywitał mnie ogromnym bólem nóg (guz po radioterapi w początkowej fazie puchnie) wiecie co pomyślałem... zamiast być lepiej jest gorzej. Nadeszła środa a za nią czwartek, zapamiętam te dwa dni na długo z tego względu, że czwartek był dniem gdzie sam śmigałem po oddziale z chodzikiem. Meeega pozytywnie nastawiony, przypominam sobie wtorek, w którym olałem cała tą walkę o sprawność... 48 godzin potrafiło uczynić tak dużo.
Pieciotygodniowy pobyt postawił mnie na własne nogi, z pomocą kul czy osób ale na własne nogi... Światełko w tunelu biło tak mocno, że oślepiało. Wracam do domu z ogromnym bagażem kolejnych słów otuchy, doświadczeń i jeszcze huczących w uszach- Dawaj dasz radę!!!
          Nie ukrywam, że okres niesprawności był jak i jeszcze jest jednym z najtrudniejszych w całym leczeniu. Nie wyobrażacie sobie jak głowa chce wstać a nogi nie są w stanie. W tej chwili nadal poruszam się z pomocą, ale wózek zaczyna się już kurzyć. Jestem szczęśliwy... Mimo, że nie chodzę sam.
Mijając tych ludzi o własnych siłach, o których pisałem wyżej nie byłem tak szczęśliwy jak teraz. Przecież wtedy byłem zdrowy i sprawny, teraz ledwo chodzę, jak to możliwe, że czuję się szczęśliwszy... Dziwne prawda? Ale tego jeszcze nie umiem wytłumaczyć... Do usłyszenia :*


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Diagnoza

Włosy

Początki